BIESZCZADY
na koniec zmęczony bóg (ten od stworzenia wszelkiego)
przysiadł w Brzegach Górnych i zaczął strugać patyk
do karania grzeszników i kłusowników lasów państwowych
tak rozpoczęły się przygotowania do ostatecznego sądu
a szykował się już ten sąd od samego początku świata
gdy jeszcze nie było grani, gdy jeszcze boga nie było
wtedy miastowi przytargali siedem grzechów głównych
i jeden dodatkowy o misternej nazwie „coś tu jest nie tak”
żaden grzech nie przyznawał się do znajomości z drugim
mówili, że zawsze, gdy ktoś kradnie żarówkę w bloku
klatka schodowa zaczyna cuchnąć szczynami i dymem
błogosławiony kto przeżył zespół napięcia przedmiesiączkowego
był taki, mówili na niego poeta, zostawił babę i dzieci, poszedł
wielki poeta w kapeluszu, z szalikiem i anemią - prosili go
niech słowa będą krótkie i szorstkie jak wiatr na przecince
niczym wspomnienie pierwszego kamienia na szlaku do Berda
niech już nawet będzie kłamstwo nagie i rzetelne, a tu nic
gdy ma się tydzień ku końcowi – liczymy nasze dzienne sprawy
co niedziela ludziska próbują zjednoczenia z duchem świętym
i biesem z czadów, ale jakoś kurwa im nie wychodzi
nad gieesem widać łunę z napisem „dla czegoś mnie opuścił”
zmęczony bóg macha ręką, bo tylko rybom nogi nie śmierdzą
poszukiwacze obiecanej tęczy
ech bieszczadzkie szlaki
ze skrzywionego nieba
deszczówka ścieka
niezbyt sprawiedliwie
gdy zza jodły słońce
napali w duszach
przechrzczone głowy
próbują zrozumieć
motywy przeziębienia
tajemnicę suchej nitki
daj nam dzisiaj
wtedy wystarczył bochenek
z gieesu w lutowiskach
tak po ludzku posypany popiołem
dostojny i diablo wytrzymały
bardziej smakował niż boże ciało
wódka lepsza od wina
nie chciało się już nic
stwarzaliśmy siebie
i to było dobre
nazajutrz obżegnaliśmy
na smutno pole biwakowe
szukaliśmy źródeł sanu
kłaniając się świątkom
oj, kłaniając